12596844_1030893386969982_1569680917_o (1)De Revolutionibus

Lubię księgarnię De Revolutionibus; De Revo; DeRe. Tak skracamy w Krakowie. Żeby było szybciej. Tylko po co szybciej? Czy to nie paradoks, że ta kameralna, przytulna księgarnia, która zaprasza do spokojnego oglądania książek, nieśpiesznego przechadzania się między regałami, doczekała się wynikających z pośpiechu zdrobnień? Żeby wypowiedzieć wszystkie siedem sylab, trzeba czasu. Może to dobre ćwiczenie, może na progu księgarni, na ulicy Brackiej, trzeba przystanąć, wziąć głęboki oddech i wolno wypowiedzieć pełną nazwę. Wtedy drzwi się otworzą. Inaczej wjedziemy jak po ogień, pośpiesznie omiatając regały i pamiętając o tych wszystkich rzeczach, które zaraz i niezwłocznie musimy zrobić. De Revolutionibus, spokojnie, wolno, może nawet trzy razy. Niecierpiące zwłoki sprawy będą musiały ścierpieć zwłokę.

Książki zazwyczaj kupuję przez internet, bo szybciej. Klikam i mam. Trzy dni później listonosz przynosi paczkę, już się znamy, bo często przynosi mi paczki, dużo klikam. A ja nawet nie mam poczucia winy, że tak bezdusznie, przez sieć, kilkoma kliknięciami i trochę mi głupio, że mi tak nie wstyd. To jest chyba czas, kiedy księgarnie muszą się wymyślić na nowo. A ja muszę wymyślić się na nowo jako ich bywalec. Kiedyś wystarczyło, że były składami z książkami. Im więcej książek składowanych, tym lepiej. Teraz składy są w sieci, czyli wszędzie. I jest w nich wszystko, nawet to, czego nie ma. Zastanawiam się, co więcej może dać księgarnia naziemna, miejsce w mieście. Ale z drugiej strony łapię się na tym, że nie tędy droga. Nie więcej, ale może mniej? Mniej, a lepiej? Korzystam z internetu, kiedy wiem, co chcę kupić. Nie szukam, nie wybieram, nie przedzieram się przez setki nowości, tylko wiem. I klikam. Ale przecież nie zawsze wiem, czasem chcę się dowiedzieć, poszukać, pomarudzić. Pamiętam czasy studenckie, kiedy spędzałem w księgarniach i antykwariatach długie godziny, szukając, kartując, podczytując. Takie obcowanie z książkami buduje zupełnie inne relacje. Do dziś pamiętam, gdzie którą kupiłem, pomiędzy jakimi leżała. Te nowe, z sieci, pozostają dla mnie obce. Kupuję, odkładam na półkę, zazwyczaj nawet nie czytam. Ale mam. Tęsknię za tamtymi czasami, oczywiście kiedy mam na to trochę czasu.

W De Revolutionibus nie ma wszystkich książek. I bardzo dobrze. Tu mniej znaczy lepiej. Są starannie wyselekcjonowane, przesiane. Każda z nich to zaproszenie do innej przygody i obietnica. Tysiące nowości niczego nie obiecują poza chaosem. A tu pojawiają się publikacje niewielkich oficyn, bez krzykliwych blurbów i medialnych anonsów. Dlatego ważne jest, kto trzyma sito. Nierozważny wraz z plewami może rzucić na wiatr cenne ziarna. A w De Revolutionibus jest wszystko, co być powinno. Ufam paniom, które dzierżą sito. I nie dlatego, że na półkach znajduję książki, które sam bym bez nich wybrał. Ufam dlatego, że wynalazły tytuły, o których nie miałem pojęcia. A po przeczytaniu zrozumiałem, że źle by się stało, gdybym dalej nic o nich nie wiedział. I tak nie dotarłbym do poezji Barbary Klickiej, nie poznałbym prozy Ermisa Lafazanovskiego i kilku świetnych książek dla dzieci. Znowu pamiętam, gdzie kupiłem konkretną książkę i na której półce na mnie czekała.

Znów wpadam w pułapkę czasu: dobra księgarnia, bo zaoszczędzam czas, bo ktoś za mnie przeczytał, znalazł, rozpoznał i ja nie muszę. Ale przecież idąc do De Revolutionibus, nie myślę o oszczędzaniu czasu. Myślę o jego marnowaniu, o przechadzce między regałami, o dobrej kawie, o ciekawej rozmowie z księgarkami. Myślę o spotkaniach, wieczorach autorskich i dyskusjach, które księgarnia organizuje, tworząc miejsce, gdzie rozmawia się o książkach, spotyka autorów i wymienia idee. Myślę o tym, że wraz z głębokim oddechem i wolnym wypowiedzeniem pełnej nazwy mogę zapomnieć o czasie.

Za kilka lat znaczenie słowa „księgarnia” się zmieni. I pewnie czytelnicy nie będą w pierwszej chwili myśleć o składzie książek, ale miejscu, gdzie książki żyją. Gdzie wymyśla się na nowo obszary i sposoby, w których to życie książek jest najpełniejsze.  Dlatego kiedy będziecie w Krakowie, to idźcie koniecznie na Bracką 14, na progu weźcie głęboki oddech, powiedzcie spokojnie: „De Revolutionibus” i wejdźcie. To jedno z takich miejsc.

Jedna myśl na temat “Wit Szostak

Dodaj komentarz